Historic South: Savannah & Middleton Place

IMG_5114

Z powrotem w stanie Georgia. Savannah. Miasto wielkości naszego Winterthur. Werandy z krzesłami na biegunach – tak je zapamiętam. I zieleń! To jedyne miejsce w Stanach, poza Louisianą, gdzie rosną drzewa moss (po polsku oplątwa brodaczkowa ;)), wiszące nisko nad ulicami swoimi puchatymi włoskowatymi nibyliśćmi. Savannah była brytyjską kolonią, co wciąż widać w jej bardzo europejskim planowaniu (w ogóle jest to pierwsze planowo budowane miasto w Ameryce Północnej) – dziesiątki małych placyków, wille z czerwonej cegły, parki (24 w całym mieście) i pomniki. Dużo pomników, głównie bohaterów wojny secesyjnej, której miasto było jedną z głównych scen. Jest i polski akcent. W historii regionu zapisał się Kazimierz Pułaski, który w latach 1777-1779 walczył w szeregach armii Jerzego Waszyngtona i zginął w czasie oblężenia Savannah. Na Monterey Square stoi poświęcona jego pamięci kolumna.

W Savannah spędziliśmy tylko kilka godzin, ale to wystarczyło, żeby obejść centrum miasta. Piękny Forsyth Park z fontanną przypomina trochę warszawski Park Saski, z niezliczonych placyków, najczęściej odwiedzanym jest Chippewa Square, znany z filmu “Forrest Gump” (to tutaj Forrest przesiadywał na ławce z książką i swoim pudełkiem czekoladek). Co dziwne, miasto w ogólne nie wykorzystuje marketingowo tego faktu. Nie ma tu nawet ławki Forresta, która na pewno byłaby dużą atrakcją turystyczną. My znaleźliśmy się tam w dobrym czasie, żeby zobaczyć forrestowy performance aktora jednego z pobliskich teatrów. Pomachał nam, pozwolił cyknąć sobie zdjęcie i uciekł :)

Życie Savannah toczy się nad rzeką, gdzie cumują wielkie statki, jest wybrukowana promenada (Riverwalk), bardzo strome schody (Amerykanie, jak zwykle obawiając się procesów, ostrzegają, że wchodzisz na nie na własną odpowiedzialność ;)), sklepy, bary i restauracje. Architektura tu nieco posępna, budynki z brunatnej cegły, sprawiają wrażenie brudnych albo spalonych.. Nie ma mowy o żadnym pacykowaniu, jak to było w St. Augustine. Miasto po prostu chyba nie ma na to kasy. Najbardziej reprezentatywne wille kupiła szkoła, Savannah College of Art and Design i o nie dba. Reszta niszczeje. Savannah nie jest może opisywanym w przewodnikach hot spotem, ale zdecydowanie można poczuć tu atmosferę kolonialnego Południa.

Wieczorem złapała nas burza z ulewą. Pierwsza podczas tej wyprawy. Dobrze, że siedzieliśmy pod dachem, na werandzie jednej z restauracji nad rzeką, popijając lokalne piwo. Lokalny grajek śpiewał “Hotel California”, raz po raz niebo rozświetlały błyskawice, woda z nieba leciała wiadrami, jakaś starsza para ruszyła w taniec.. Takich chwil nie odda żadne zdjęcie, ale w głowie zostają pewnie na zawsze.

W drodze z Savannah do Charleston zatrzymaliśmy się na najstarszej zachowanej amerykańskiej plantacji (jest ich tu sporo, wszystkie położone wzdłuż pięknej Ashley River Road), którą wybudował sobie w 1741 roku (tzn., nie on, ale jego niewolnicy) ryżowy potentat i polityk z Południowej Karoliny Henry Middleton (stąd nazwa Middleton Place). Posesja jest ogromna i spektakularna. Geometryczne ogrody, jeziora wykopane tak, że z góry wyglądają, jak skrzydła motyla (!), kilkusetletnie dęby, wszystko bardzo zadbane, przycięte, trawka zielona, jak pomalowana.. Dom został zburzony podczas wojny secesyjnej, ostało się tylko jedno skrzydło.

Middleton zatrudniał na swojej plantacji stu niewolników, którzy zajmowali się nie tylko uprawą ryżu, ale też produkcją świec, mydła, stolarką, hodowlą zwierząt, no i oczywiście kopaniem tych wszystkich ogrodów.. Mieszkali w dwurodzinnych domkach, zarabiali 2 dolary, których nie dostawali jednak w gotówce, mogli jedynie wymienić na towary, jako jedni z nielicznych mieli własną kaplicę (Middleton uważał, że religijnych niewolników jest łatwiej kontrolować). Wszystko wygląda tutaj, jak dawniej.. Miejsce, które przenosi w czasie. Naprawdę warto spędzić tu choćby godzinę-dwie. Plus można pooglądać sobie forfitery z bliska ;)

Południe USA, a zwłaszcza okolice Południowej Karoliny, przesiąknięte jest historią niewolnictwa i wojny secesyjnej. Amerykanie na każdym kroku kultywują pamięć o tym czasie. Kolejnym punktem na trasie naszej historycznej części podróży jest Charleston, które jest również ostatnim miejsce na liście przed powrotem do Atlanty.

 

 

Savannah – Südstaatenflair

Savannah ist eine kleine Stadt 25 Kilometer von der Küste von Georgia entfernt. Sie war die erste Siedlung der englischen Kolonie Georgia. Es hat etwa die Grösse von Winterthur. Vor dem Bürgerkrieg einer der wichtigsten Hafen für Baumwolle in den Staaten neben Charleston.
Ein General im Bürgerkrieg, der von Atlanta bis Savannah eine Spur der Zerstörung hinterliess, schenkte die Stadt Präsident Lincoln als Geschenk. Deshalb ist sie wohl eine der am besten erhaltenstens Altstadt in den USA. Auch weil sich Anfang des 20. Jahrhunderts eine Gruppe bildete um die Stadt zu erhalten. Einige Besitzer verkauften das Haus, brachen es ab und es wurde ein Parkplatz gebaut. Einige Häuser gingen verloren doch dank dem Einsatz dieser Leute sind so viele noch zu sehen. Als grosse Hilfe erwies sich das Art und Design College in Savannah. Sie kauften viele Gebäude, retten sie und die Studenten haben über die ganze Stadt verteilt verschiedene, Geschichtsträchtige Schulhäuser
Wir machten uns zu Fuss auf den Weg um die Stadt zu erkunden. Es war die erste Stadt in den USA die zuerst geplant wurde und dann gebaut. Das spezielle sind die 24 Parks um die die Häuser gebaut wurden. In jedem Park hat es eine Statue, Brunnen oder sonst eine kleine Sehenswürdigkeit. Am Süden der Altstadt erstreckt sich noch der grösste Park von allen, der Forsyth Park mit einer schönsten Brunnen, sagt man.
Die Häuser sind alle wunderschön und viele Strassen sind gesäumt mit Bäumen. Auf denen wächst das sogenannte Louisianamoos. Dies gibt es sonst in den USA nur in Louisiana (New Orleans) und hier.
Savannah diente auch immer wieder als Filmkulisse. Unter anderem wurden Szenen von Forrest Gump hier gedreht. Im Chippewa Square stand die Bank auf der er sass und seine Geschichten erzählte. Die Bank steht leider nicht mehr dort. Sie wurde ins Museum in Savannah gestellt da der Besucherandrang im kleinen Park zu gross wurde. Trotzdem sahen wir Forrest an diesem morgen auf einer anderen Bank sitzen und winkte uns zu. Ein Schauspieler des nahegelegenen Theaters spielte ihn täuschend echt nach….

Das Leben spielt sich aber am Riverwalk ab. Dort sind die meisten Restaurants und Bars. Auch die Flussfahrten starten dort mit schönen Schiffen mit grossen Schaufelrädern hinten. Diese dienen aber nur noch mehr der Optik, der Antrieb ist konventionell mit Schraube.
Auch eine Gedenkstätte für die Soldaten aus der Region, die im 2. Weltkrieg gedient hatten ist dort. Eine Weltkugel die gespalten ist und alle Namen aufgelistet und wo sie gedient haben.

Am nächsten Tag fuhren wir nach Charleston, unserer nächsten Destination. Unterwegs besuchten wir eine von drei Plantagen am Ashley River nähe Charleston. Wir entschieden uns für die Middleton Plantage. Sehr gross, wirklich sehr gross (45ha) Dort wurde nicht Baumwolle angepflanzt sonder Reis. Auch Seife wurde hergestellt. Wir benötigten gute 2 Stunden um das Gelände zu erkunden.
Der Garten ist das Highlight. Von englischen Gärten inspiriert und Geometrisch angelegt. Viele Wege die zu versteckten Gärten hinter hohen Hecken führten, traumhaft. Das Haupthaus existiert leider nicht mehr. Als die Konföderierten Truppen ankamen zündeten sie es an. Der Rest der noch stehenblieb wurde bei einem Erdeben später noch komplett dem Erdboden gleich gemacht. Ein Seitenteil wurde später von Nachfahren der Familie wieder aufgebaut.
Auch zu sehen von wo und wie die etwa 100 Sklaven!! arbeiteten und lebten. Ein Sklavenhaus konnte man besichtigen. Ein Zweifamilienhaus mit nicht so viel Platz. Dort auch beschrieben von wo und wie die Sklaven nach Amerika kamen. Ein trauriges Kapitel und heute noch nicht einfach zu verstehen.
Viele Tiere hatte es auch wie auf einem Bauernhof. Kühe, Pferde, Schweine, Schafe, Ziegen, Wasserbüffel??? und Alligatoren!!! Letztere eher klein, aber die Mama war sicher auch irgendwo.

Nun sind wir auch schon Charleston.

This entry was posted in Uncategorized by Agnieszka Kamińska. Bookmark the permalink.

About Agnieszka Kamińska

Polka na (ponownej, nieprzymusowej) emigracji, dziennikarka i podróżniczka. W Winterthur od 2014 roku. Na blogu piszę o blaskach i cieniach życia w Szwajcarii. Tropię nieoczywistości. W Polsce pracowałam dla portalu informacyjnego TVN24 oraz dla redakcji ekonomicznej "Rzeczpospolitej". Od 2014 roku jestem dziennikarką-freelancerką. Byłam korespondentką dla magazynu "Praca za granicą". Obecnie współpracuję m.in. z "Tygodnikiem Powszechnym", magazynem podróżniczym "All Inclusive", magazynem rowerowym "Rowertour", a także portalem kulinarnym aCOOKu, gdzie prowadzę autorską Akademię Wina. Masz pytania dotyczące Szwajcarii? Potrzebujesz pomocy przy załatwianiu spraw urzędowych? Szukasz tłumacza? A może po prostu jesteś tu nowa/nowy i chcesz umówić się na kawę? Pisz na agnieszka.minska@gmail.com. Również w sprawach dotyczących współpracy dziennikarskiej.

Leave a comment