In Charleston fanden wir ein Hotel am Patriots Point, auf der anderen Seite der Bucht. Vom Restaurant hatte man einen herrlichen Blick auf den Flugzeugträger USS Yorktown und den Zerstörer USS Laffey. Für manche ist diese Aussicht vielleicht störend aber für mich war es faszinierend so nahe an einem Flugzeugträger zu sein.
Am Abend genossen wir das Nachtessen von der Terrasse des Restaurants mit Sicht auf die Schiffe und auf Charleston.
Am Morgen gingen wir als erstes die Schiffe besichtigen. Wie immer musste man Eintritt bezahlen, aber die 25 Dollar lohnen sich. Wir gingen nur auf den Flugzeugträger da wir später auch noch die Stadt besichtigen wollten. Ein Paar Daten zum Schiff: In Betrieb genommen 1943, 268m lang, 45m breit, 2600 Mann Besatzung, 80 – 100 Flugzeuge, 150’000PS. Eingesetzt im 2. Weltkrieg im Pazifik, später im Koreakrieg und Vietnamkrieg. Sicher ein grosses Highlight war auch der Einsatz im Apollo 8 Mission wo die Kapsel mit den Astronauten im Pazifik geborgen wurde. Sie waren die ersten Astronauten die den Mond umrundeten und wieder Gesund zurück kamen.
Im Schiffshangar wurde man Begrüsst und man erklärte uns wo was ist. Es gab verschiedene Wege die man auswählen konnte und gut mit Pfeilen gekennzeichnet sind. Man konnte sich also nicht verlaufen. Schon Beeindruckend das so viele Leute auf so engen Raum leben konnten. Es gab auch fast alles auf dem Schiff, sogar eine Bar und Kiosk wo sich die Soldaten mit dem nötigsten (Alkohol, Zigaretten) eindecken konnten. Auf dem Flugdeck und dem Hangar wurden auch viele Historische Flugzeuge ausgestellt. Zum Beispiel: Die F-8 Crusader, erstes Düsenflugzeug auf einem Flugzeugträger eingesetzt, F-14 Tomcat, legendär und bekannt durch “Top Gun”, B-25 Bomber.
Das U-Boot USS Clamagore besuchten wir auch noch. Wir waren noch nie in einem U-Boot und wie vermutet ist es sehr eng im Innern. Wir gingen im Frontbereich rein und kamen im Heck wieder raus. Auch hier ein paar Daten: In Betrieb genommen 1945, 98m lang, 8,3m Durchmesser, 4 Motoren (V16 Diesel) die Generatoren Antrieben für Antrieb und alles andere. Für Leute mit Platzangst nicht zu empfehlen. Verrückt wie hier 80 Leute leben und arbeiten konnten auf 98 Meter länge…. Die Soldaten im Torpedoraum hatten dort auch Ihre Betten z.B.
Es ist das letzte Diesel U-Boot in seiner Klasse das noch existiert. Nach 2 Stunden verliessen wir die Schiffe und fuhren mit dem Hotelshuttle nach Charleston Downtown.
Auch Charleston hat ca. die Grösse von Winterthur. Sie war die Drehscheibe des Sklavenhandels der britischen Kolonien. Hier begann nach dem Beschuss der Konföderierten auf Charleston der Amerikanische Bürgerkrieg und nach einem Erdbeben 1886 wurde die ganze Stadt wieder aufgebaut. Und wie! Die Häuser mit Ihren Säulen und Veranden sind wunderschön. Hier ist der Reichtum der Besitzer noch besser sichtbar als in Savannah. Jedes Haus hatte etwas spezielles und einzigartiges. Leider sind auch viele Häuser zum Verkauf, die Krise ist immer noch spürbar. Auch ist Charleston unter den 10 gefährlichsten Städten in den USA. Die Verbrecherrate war 2009 bei 824 pro 100’00 Einwohner. Uns ist aber nichts aufgefallen und fühlten uns immer sicher. Wir schlenderten durch die Stadt und saugten die vielen Eindrücke auf. Zu Fuss sieht man am meisten, es hat aber wie überall diese Touristen Busse wo der Fahrer auch viel zu erzählen hat.
Gegen Abend nahem wir das Wassertaxi zurück zu unserem Hotel. Am zweitletzten Abend gönnten wir uns nochmals Spare Ribs im Sticky Fingers Ribhouse. Es war seeeeehr gut und wir genossen es.
Am nächsten Tag fuhren wir zurück nach Atlanta das uns mit Regen und 17 Grad begrüsste. Am Abend erfuhren nach dem einchecken das unser Flug von Atlanta nach Toronto gelöscht wurde. Nach einem Telefonanruf mit Air Canada sind wir umgebucht worden auf einen Flug mit Delta der knapp 2 Stunde später war als unser ursprünglicher. Komisch, da Air Canada sagte der Flug wurde gestrichen wegen schlechtem Wetter. Delta hat wohl bessere Flugzeuge….
Da der Flug von Toronto in die Schweiz um 18:35 startet hatten wir kein Problem da wir um 15 Uhr etwa in Toronto landen sollten. Sollten wir. Aber Der Flug hatte 2 Stunden Verspätung wegen schlechtem Wetter! Beim Landeanflug mussten wir auch noch ein paar Runden in der Luft drehen bis wir endlich in Toronto landen konnten. Wir hatten noch 45 Minuten Zeit bis Boarding um 17:45. Das Problem war, wir mussten unsere Koffer vom Band holen, durch die Passkontrolle und wieder neu das Gepäck aufgeben mit Sicherheitskontrolle und Passkontrolle. Wir waren nach dem langen Tag müde und wollten noch unseren Flug erreichen. Kapputt sassen wir 18:15 in unseren Sitzen und 10 Minuten später startete der Flug.
Am Samstag morgen um 8 Uhr landeten wir glücklich in Zürich. Trotzdem waren wir auch traurig dass die 3 Wochen so schnell vorüber gingen. Gefühlt war es nur eine Woche.
Charleston – najstarsze miasto w stanie Południowa Karolina i ostatni przystanek naszej wyprawy. Dawnej, na cześć angielskiego króla, nazywało się Charles Town. To tu niedaleko, w forcie Sumter, padły pierwsze strzały w wojnie secesyjnej, a port w Charleston był największym centrum handlu niewolnikami.
Zatrzymaliśmy się w Mt. Pleasant, w marinie po drugiej stronie rzeki (a właściwie połączenia rzek Ashley i Cooper), gdzie krajobraz zdominowały przycumowane tam wielkie wojskowe maszyny: lotniskowiec Yorktown, niszczyciel Laffey i Uboot Clamagore. Oczywiście, pierwsze co zrobiliśmy następnego ranka, to poszliśmy przyjrzeć im się bliżej. Nie jestem fanką takich militarnych zabawek i niewiele o nich wiem, ale mimo to była to dla mnie spora atrakcja, choć nie aż taka, jak dla mojego męża ;)
Na początek kilka faktów: Yorktown służył amerykańskiej armii od 1943 r., głównie podczas II wojny światowej na Pacyfiku, później w czasie Wojny Koreańskiej i w Wietnamie. Długi na 268m, szeroki na 45m, mógł pomieścić 2600 osób i do 100 samolotów. Odegrał też ważną rolę w misji kosmicznej Apollo 8, którego kapsułę z astronautami w środku wyciągał z oceanu. Powiedzieć, że statek jest ogromny, to jak nic nie powiedzieć :) Można po nim chodzić godzinami, a i tak nie jest się w stanie obejrzeć wszystkiego. Warto posłuchać wskazówek pracujących tam weteranów-przewodników i wybrać dwie-trzy interesujące nas wycieczki tematyczne. Inaczej można się tam zgubić. ‘Must see’ są oczywiście stojące na płycie lotniskowca legendarne samoloty wojskowe, m.in. F-8 Crusader, pierwszy ponaddźwiękowy myśliwiec pokładowy, F-14 Tomcat, znany szerszej publiczności z filmu “Top Gun” czy B-25 Bomber. Dla mnie ciekawie było też zobaczyć, jak na takim lotniskowcu funkcjonowali na co dzień żołnierze – było tam właściwie wszystko – bar, kiosk (wciąż stoi tam tablica z ówczesnymi cenami coli czy papierosów), kantyna, pralnia, kaplica, a nawet więzienie.
Wstęp na Yorktown kosztuje 25 dolarów i obejmuje też zwiedzanie niszczyciela i Uboota. To właśnie ten ostatni zainteresował mnie najbardziej :) Jak oni byli w stanie żyć w tej metalowej puszce? 80 chłopa. Pod wodą. Ja już przy wejściu miałam atak klaustrofobii. A niektórzy z nich spali na pryczach nad torpedami! Super sprawa pochodzić po takim uboocie! Szkoda tylko, że stoi i rdzewieje w wodzie, powinni go wystawić gdzieś w suchym doku.
Charleston.. Wille bogatych plantatorów nadają charakter miastu, ich przepych jest nie do opisania. Piętrowe werandy, kolumny jak na Akropolu, rzeźbione elewacje, pastelowe kolory, palmy w ogrodzie.. Miasto nieźle się musiało dorobić swego czasu na wojnie i niewolnikach. Widać jednak, że kryzys finansowy przyćmił nieco dawną świetność. Wiele domów stoi pustych, sporo jest wystawionych na sprzedaż. Ot taka wydmuszka, która robi wrażenie na turystach. O wiele bardziej urocza jest Rainbow Row, uliczka z kolorowymi domami z połowy 18. wieku. Byliśmy też w Battery Park, który teraz jest spacerową promenadą, a dawniej był polem obrony linii brzegowej, można tam obejrzeć elementy artylerii z czasów wojny secesyjnej, jest też park z pomnikami wojennych bohaterów. Centrum miasta to z kolei jeden wielki rynek dla turystów. Coś, jak krakowskie Sukiennice, tylko o wiele brzydsze. Ogólnie, Charleston jako miasto nie zachwyca, ale jego bogata historia czyni to miejsce zdecydowanie godnym uwagi.
Wieczorem ostatnia (no dobra, przedostatnia) amerykańska uczta – żeberka w Sticky Fingers, lokalnej knajpie w Mt. Pleasant, chyba najlepsze jakie jadłam w życiu :) Następnego dnia wyruszyliśmy z powrotem do Atlanty. Ok. 5 godzin drogi i.. szok termiczny.. 11 stopni i deszcz.. brrrrrr. Co za miła odmiana po trzech tygodniach upałów ;) Ostatni wieczór w USA spędziliśmy z przyjaciółmi, jedząc burgery z bizona, choć dobry humor zepsuły nam Air Canada odwołując z powodu złej pogody nasz lot z Atlanty do Toronto.. Tak zaczął się nasz koszmarny powrót do domu. Opóźnione loty, czekanie, czekanie, czekanie, brak miejsc w samolocie, stres, bieg do bramki w Toronto.. Jak wsiedliśmy do samolotu do Zurychu, mieliśmy dosyć (poprosiłam od razu o dwie butelki wina ;)). Po prawie 20godzinnej podróży, w sobotę rano, dotarliśmy do domu. I wpadliśmy w wir prania, sprzątania, załatwiania spraw itp. Wszystko, żeby tylko nie iść spać ;) Mnie jetlag o wiele bardziej męczył w tamtą stronę, Thomas największy kryzys miał dzień po powrocie, przespał większość niedzieli. Mnie na szczęście planowanie kolejnych wyjazdów nie pozwoliło za bardzo się nad sobą rozczulać :)
Wkrótce podsumujemy nasz USTrip2017! Bądźcie czujni :D