Historic South: Charleston

IMG_5254

In Charleston fanden wir ein Hotel am Patriots Point, auf der anderen Seite der Bucht. Vom Restaurant hatte man einen herrlichen Blick auf den Flugzeugträger USS Yorktown und den Zerstörer USS Laffey. Für manche ist diese Aussicht vielleicht störend aber für mich war es faszinierend so nahe an einem Flugzeugträger zu sein.
Am Abend genossen wir das Nachtessen von der Terrasse des Restaurants mit Sicht auf die Schiffe und auf Charleston.
Am Morgen gingen wir als erstes die Schiffe besichtigen. Wie immer musste man Eintritt bezahlen, aber die 25 Dollar lohnen sich. Wir gingen nur auf den Flugzeugträger da wir später auch noch die Stadt besichtigen wollten. Ein Paar Daten zum Schiff: In Betrieb genommen 1943, 268m lang, 45m breit, 2600 Mann Besatzung, 80 – 100 Flugzeuge, 150’000PS. Eingesetzt im 2. Weltkrieg im Pazifik, später im Koreakrieg und Vietnamkrieg. Sicher ein grosses Highlight war auch der Einsatz im Apollo 8 Mission wo die Kapsel mit den Astronauten im Pazifik geborgen wurde. Sie waren die ersten Astronauten die den Mond umrundeten und wieder Gesund zurück kamen.
Im Schiffshangar wurde man Begrüsst und man erklärte uns wo was ist. Es gab verschiedene Wege die man auswählen konnte und gut mit Pfeilen gekennzeichnet sind. Man konnte sich also nicht verlaufen. Schon Beeindruckend das so viele Leute auf so engen Raum leben konnten. Es gab auch fast alles auf dem Schiff, sogar eine Bar und Kiosk wo sich die Soldaten mit dem nötigsten (Alkohol, Zigaretten) eindecken konnten. Auf dem Flugdeck und dem Hangar wurden auch viele Historische Flugzeuge ausgestellt.  Zum Beispiel: Die F-8 Crusader, erstes Düsenflugzeug auf einem Flugzeugträger eingesetzt, F-14 Tomcat, legendär und bekannt durch “Top Gun”, B-25 Bomber.
Das U-Boot USS Clamagore besuchten wir auch noch. Wir waren noch nie in einem U-Boot und wie vermutet ist es sehr eng im Innern. Wir gingen im Frontbereich rein und kamen im Heck wieder raus. Auch hier ein paar Daten: In Betrieb genommen 1945, 98m lang, 8,3m Durchmesser, 4 Motoren (V16 Diesel) die Generatoren Antrieben für Antrieb und alles andere. Für Leute mit Platzangst nicht zu empfehlen. Verrückt wie hier 80 Leute leben und arbeiten konnten auf 98 Meter länge…. Die Soldaten im Torpedoraum hatten dort auch Ihre Betten z.B.
Es ist das letzte Diesel U-Boot in seiner Klasse das noch existiert. Nach 2 Stunden verliessen wir die Schiffe und fuhren mit dem Hotelshuttle nach Charleston Downtown.

Auch Charleston hat ca. die Grösse von Winterthur. Sie war die Drehscheibe des Sklavenhandels der britischen Kolonien. Hier begann nach dem Beschuss der Konföderierten auf Charleston der Amerikanische Bürgerkrieg und nach einem Erdbeben 1886 wurde die ganze Stadt wieder aufgebaut. Und wie! Die Häuser mit Ihren Säulen und Veranden sind wunderschön. Hier ist der Reichtum der Besitzer noch besser sichtbar als in Savannah. Jedes Haus hatte etwas spezielles und einzigartiges. Leider sind auch viele Häuser zum Verkauf, die Krise ist immer noch spürbar. Auch ist Charleston unter den 10 gefährlichsten Städten in den USA. Die Verbrecherrate war 2009 bei 824 pro 100’00 Einwohner. Uns ist aber nichts aufgefallen und fühlten uns immer sicher. Wir schlenderten durch die Stadt und saugten die vielen Eindrücke auf. Zu Fuss sieht man am meisten, es hat aber wie überall diese Touristen Busse wo der Fahrer auch viel zu erzählen hat.
Gegen Abend nahem wir das Wassertaxi zurück zu unserem Hotel. Am zweitletzten Abend gönnten wir uns nochmals Spare Ribs im Sticky Fingers Ribhouse. Es war seeeeehr gut und wir genossen es.

Am nächsten Tag fuhren wir zurück nach Atlanta das uns mit Regen und 17 Grad begrüsste. Am Abend erfuhren nach dem einchecken das unser Flug von Atlanta nach Toronto gelöscht wurde. Nach einem Telefonanruf mit Air Canada sind wir umgebucht worden auf einen Flug mit Delta der knapp 2 Stunde später war als unser ursprünglicher. Komisch, da Air Canada sagte der Flug wurde gestrichen wegen schlechtem Wetter. Delta hat wohl bessere Flugzeuge….
Da der Flug von Toronto in die Schweiz um 18:35 startet hatten wir kein Problem da wir um 15 Uhr etwa in Toronto landen sollten. Sollten wir. Aber Der Flug hatte 2 Stunden Verspätung wegen schlechtem Wetter! Beim Landeanflug mussten wir auch noch ein paar Runden in der Luft drehen bis wir endlich in Toronto landen konnten. Wir hatten noch 45 Minuten Zeit bis Boarding um 17:45. Das Problem war, wir mussten unsere Koffer vom Band holen, durch die Passkontrolle und wieder neu das Gepäck aufgeben mit Sicherheitskontrolle und Passkontrolle. Wir waren nach dem langen Tag müde und wollten noch unseren Flug erreichen. Kapputt sassen wir 18:15 in unseren Sitzen und 10 Minuten später startete der Flug.

Am Samstag morgen um 8 Uhr landeten wir glücklich in Zürich. Trotzdem waren wir auch traurig dass die 3 Wochen so schnell vorüber gingen. Gefühlt war es nur eine Woche.

 

 

Charleston – najstarsze miasto w stanie Południowa Karolina i ostatni przystanek naszej wyprawy. Dawnej, na cześć angielskiego króla, nazywało się Charles Town. To tu niedaleko, w forcie Sumter, padły pierwsze strzały w wojnie secesyjnej, a port w Charleston był największym centrum handlu niewolnikami.

Zatrzymaliśmy się w Mt. Pleasant, w marinie po drugiej stronie rzeki (a właściwie połączenia rzek Ashley i Cooper), gdzie krajobraz zdominowały przycumowane tam wielkie wojskowe maszyny: lotniskowiec Yorktown, niszczyciel Laffey i Uboot Clamagore. Oczywiście, pierwsze co zrobiliśmy następnego ranka, to poszliśmy przyjrzeć im się bliżej. Nie jestem fanką takich militarnych zabawek i niewiele o nich wiem, ale mimo to była to dla mnie spora atrakcja, choć nie aż taka, jak dla mojego męża ;)

Na początek kilka faktów: Yorktown służył amerykańskiej armii od 1943 r., głównie podczas II wojny światowej na Pacyfiku, później w czasie Wojny Koreańskiej i w Wietnamie. Długi na 268m, szeroki na 45m, mógł pomieścić 2600 osób i do 100 samolotów. Odegrał też ważną rolę w misji kosmicznej Apollo 8, którego kapsułę  z astronautami w środku wyciągał z oceanu. Powiedzieć, że statek jest ogromny, to jak nic nie powiedzieć :) Można po nim chodzić godzinami, a i tak nie jest się w stanie obejrzeć wszystkiego. Warto posłuchać wskazówek pracujących tam weteranów-przewodników i wybrać dwie-trzy interesujące nas wycieczki tematyczne. Inaczej można się tam zgubić. ‘Must see’ są oczywiście stojące na płycie lotniskowca legendarne samoloty wojskowe, m.in. F-8 Crusader, pierwszy ponaddźwiękowy myśliwiec pokładowy, F-14 Tomcat, znany szerszej publiczności z filmu “Top Gun” czy B-25 Bomber. Dla mnie ciekawie było też zobaczyć, jak na takim lotniskowcu funkcjonowali na co dzień żołnierze – było tam właściwie wszystko – bar, kiosk (wciąż stoi tam tablica z ówczesnymi cenami coli czy papierosów), kantyna, pralnia, kaplica, a nawet więzienie.

Wstęp na Yorktown kosztuje 25 dolarów i obejmuje też zwiedzanie niszczyciela i Uboota. To właśnie ten ostatni zainteresował mnie najbardziej :) Jak oni byli w stanie żyć w tej metalowej puszce? 80 chłopa. Pod wodą. Ja już przy wejściu miałam atak klaustrofobii. A niektórzy z nich spali na pryczach nad torpedami! Super sprawa pochodzić po takim uboocie! Szkoda tylko, że stoi i rdzewieje w wodzie, powinni go wystawić gdzieś w suchym doku.

Charleston.. Wille bogatych plantatorów nadają charakter miastu, ich przepych jest nie do opisania. Piętrowe werandy, kolumny jak na Akropolu, rzeźbione elewacje, pastelowe kolory, palmy w ogrodzie.. Miasto nieźle się musiało dorobić swego czasu na wojnie i niewolnikach. Widać jednak, że kryzys finansowy przyćmił nieco dawną świetność. Wiele domów stoi pustych, sporo jest wystawionych na sprzedaż. Ot taka wydmuszka, która robi wrażenie na turystach. O wiele bardziej urocza jest Rainbow Row, uliczka z kolorowymi domami z połowy 18. wieku. Byliśmy też w Battery Park, który teraz jest spacerową promenadą, a dawniej był polem obrony linii brzegowej, można tam obejrzeć elementy artylerii z czasów wojny secesyjnej, jest też park z pomnikami wojennych bohaterów. Centrum miasta to z kolei jeden wielki rynek dla turystów. Coś, jak krakowskie Sukiennice, tylko o wiele brzydsze. Ogólnie, Charleston jako miasto nie zachwyca, ale jego bogata historia czyni to miejsce zdecydowanie godnym uwagi.

Wieczorem ostatnia (no dobra, przedostatnia) amerykańska uczta – żeberka w Sticky Fingers, lokalnej knajpie w Mt. Pleasant, chyba najlepsze jakie jadłam w życiu :) Następnego dnia wyruszyliśmy z powrotem do Atlanty. Ok. 5 godzin drogi i.. szok termiczny.. 11 stopni i deszcz.. brrrrrr. Co za miła odmiana po trzech tygodniach upałów ;) Ostatni wieczór w USA spędziliśmy z przyjaciółmi, jedząc burgery z bizona, choć dobry humor zepsuły nam Air Canada odwołując z powodu złej pogody nasz lot z Atlanty do Toronto.. Tak zaczął się nasz koszmarny powrót do domu. Opóźnione loty, czekanie, czekanie, czekanie, brak miejsc w samolocie, stres, bieg do bramki w Toronto.. Jak wsiedliśmy do samolotu do Zurychu, mieliśmy dosyć (poprosiłam od razu o dwie butelki wina ;)). Po prawie 20godzinnej podróży, w sobotę rano, dotarliśmy do domu. I wpadliśmy w wir prania, sprzątania, załatwiania spraw itp. Wszystko, żeby tylko nie iść spać ;) Mnie jetlag o wiele bardziej męczył w tamtą stronę, Thomas największy kryzys miał dzień po powrocie, przespał większość niedzieli. Mnie na szczęście planowanie kolejnych wyjazdów nie pozwoliło za bardzo się nad sobą rozczulać :)

Wkrótce podsumujemy nasz USTrip2017! Bądźcie czujni :D

 

 

Advertisement

Historic South: Savannah & Middleton Place

IMG_5114

Z powrotem w stanie Georgia. Savannah. Miasto wielkości naszego Winterthur. Werandy z krzesłami na biegunach – tak je zapamiętam. I zieleń! To jedyne miejsce w Stanach, poza Louisianą, gdzie rosną drzewa moss (po polsku oplątwa brodaczkowa ;)), wiszące nisko nad ulicami swoimi puchatymi włoskowatymi nibyliśćmi. Savannah była brytyjską kolonią, co wciąż widać w jej bardzo europejskim planowaniu (w ogóle jest to pierwsze planowo budowane miasto w Ameryce Północnej) – dziesiątki małych placyków, wille z czerwonej cegły, parki (24 w całym mieście) i pomniki. Dużo pomników, głównie bohaterów wojny secesyjnej, której miasto było jedną z głównych scen. Jest i polski akcent. W historii regionu zapisał się Kazimierz Pułaski, który w latach 1777-1779 walczył w szeregach armii Jerzego Waszyngtona i zginął w czasie oblężenia Savannah. Na Monterey Square stoi poświęcona jego pamięci kolumna.

W Savannah spędziliśmy tylko kilka godzin, ale to wystarczyło, żeby obejść centrum miasta. Piękny Forsyth Park z fontanną przypomina trochę warszawski Park Saski, z niezliczonych placyków, najczęściej odwiedzanym jest Chippewa Square, znany z filmu “Forrest Gump” (to tutaj Forrest przesiadywał na ławce z książką i swoim pudełkiem czekoladek). Co dziwne, miasto w ogólne nie wykorzystuje marketingowo tego faktu. Nie ma tu nawet ławki Forresta, która na pewno byłaby dużą atrakcją turystyczną. My znaleźliśmy się tam w dobrym czasie, żeby zobaczyć forrestowy performance aktora jednego z pobliskich teatrów. Pomachał nam, pozwolił cyknąć sobie zdjęcie i uciekł :)

Życie Savannah toczy się nad rzeką, gdzie cumują wielkie statki, jest wybrukowana promenada (Riverwalk), bardzo strome schody (Amerykanie, jak zwykle obawiając się procesów, ostrzegają, że wchodzisz na nie na własną odpowiedzialność ;)), sklepy, bary i restauracje. Architektura tu nieco posępna, budynki z brunatnej cegły, sprawiają wrażenie brudnych albo spalonych.. Nie ma mowy o żadnym pacykowaniu, jak to było w St. Augustine. Miasto po prostu chyba nie ma na to kasy. Najbardziej reprezentatywne wille kupiła szkoła, Savannah College of Art and Design i o nie dba. Reszta niszczeje. Savannah nie jest może opisywanym w przewodnikach hot spotem, ale zdecydowanie można poczuć tu atmosferę kolonialnego Południa.

Wieczorem złapała nas burza z ulewą. Pierwsza podczas tej wyprawy. Dobrze, że siedzieliśmy pod dachem, na werandzie jednej z restauracji nad rzeką, popijając lokalne piwo. Lokalny grajek śpiewał “Hotel California”, raz po raz niebo rozświetlały błyskawice, woda z nieba leciała wiadrami, jakaś starsza para ruszyła w taniec.. Takich chwil nie odda żadne zdjęcie, ale w głowie zostają pewnie na zawsze.

W drodze z Savannah do Charleston zatrzymaliśmy się na najstarszej zachowanej amerykańskiej plantacji (jest ich tu sporo, wszystkie położone wzdłuż pięknej Ashley River Road), którą wybudował sobie w 1741 roku (tzn., nie on, ale jego niewolnicy) ryżowy potentat i polityk z Południowej Karoliny Henry Middleton (stąd nazwa Middleton Place). Posesja jest ogromna i spektakularna. Geometryczne ogrody, jeziora wykopane tak, że z góry wyglądają, jak skrzydła motyla (!), kilkusetletnie dęby, wszystko bardzo zadbane, przycięte, trawka zielona, jak pomalowana.. Dom został zburzony podczas wojny secesyjnej, ostało się tylko jedno skrzydło.

Middleton zatrudniał na swojej plantacji stu niewolników, którzy zajmowali się nie tylko uprawą ryżu, ale też produkcją świec, mydła, stolarką, hodowlą zwierząt, no i oczywiście kopaniem tych wszystkich ogrodów.. Mieszkali w dwurodzinnych domkach, zarabiali 2 dolary, których nie dostawali jednak w gotówce, mogli jedynie wymienić na towary, jako jedni z nielicznych mieli własną kaplicę (Middleton uważał, że religijnych niewolników jest łatwiej kontrolować). Wszystko wygląda tutaj, jak dawniej.. Miejsce, które przenosi w czasie. Naprawdę warto spędzić tu choćby godzinę-dwie. Plus można pooglądać sobie forfitery z bliska ;)

Południe USA, a zwłaszcza okolice Południowej Karoliny, przesiąknięte jest historią niewolnictwa i wojny secesyjnej. Amerykanie na każdym kroku kultywują pamięć o tym czasie. Kolejnym punktem na trasie naszej historycznej części podróży jest Charleston, które jest również ostatnim miejsce na liście przed powrotem do Atlanty.

 

 

Savannah – Südstaatenflair

Savannah ist eine kleine Stadt 25 Kilometer von der Küste von Georgia entfernt. Sie war die erste Siedlung der englischen Kolonie Georgia. Es hat etwa die Grösse von Winterthur. Vor dem Bürgerkrieg einer der wichtigsten Hafen für Baumwolle in den Staaten neben Charleston.
Ein General im Bürgerkrieg, der von Atlanta bis Savannah eine Spur der Zerstörung hinterliess, schenkte die Stadt Präsident Lincoln als Geschenk. Deshalb ist sie wohl eine der am besten erhaltenstens Altstadt in den USA. Auch weil sich Anfang des 20. Jahrhunderts eine Gruppe bildete um die Stadt zu erhalten. Einige Besitzer verkauften das Haus, brachen es ab und es wurde ein Parkplatz gebaut. Einige Häuser gingen verloren doch dank dem Einsatz dieser Leute sind so viele noch zu sehen. Als grosse Hilfe erwies sich das Art und Design College in Savannah. Sie kauften viele Gebäude, retten sie und die Studenten haben über die ganze Stadt verteilt verschiedene, Geschichtsträchtige Schulhäuser
Wir machten uns zu Fuss auf den Weg um die Stadt zu erkunden. Es war die erste Stadt in den USA die zuerst geplant wurde und dann gebaut. Das spezielle sind die 24 Parks um die die Häuser gebaut wurden. In jedem Park hat es eine Statue, Brunnen oder sonst eine kleine Sehenswürdigkeit. Am Süden der Altstadt erstreckt sich noch der grösste Park von allen, der Forsyth Park mit einer schönsten Brunnen, sagt man.
Die Häuser sind alle wunderschön und viele Strassen sind gesäumt mit Bäumen. Auf denen wächst das sogenannte Louisianamoos. Dies gibt es sonst in den USA nur in Louisiana (New Orleans) und hier.
Savannah diente auch immer wieder als Filmkulisse. Unter anderem wurden Szenen von Forrest Gump hier gedreht. Im Chippewa Square stand die Bank auf der er sass und seine Geschichten erzählte. Die Bank steht leider nicht mehr dort. Sie wurde ins Museum in Savannah gestellt da der Besucherandrang im kleinen Park zu gross wurde. Trotzdem sahen wir Forrest an diesem morgen auf einer anderen Bank sitzen und winkte uns zu. Ein Schauspieler des nahegelegenen Theaters spielte ihn täuschend echt nach….

Das Leben spielt sich aber am Riverwalk ab. Dort sind die meisten Restaurants und Bars. Auch die Flussfahrten starten dort mit schönen Schiffen mit grossen Schaufelrädern hinten. Diese dienen aber nur noch mehr der Optik, der Antrieb ist konventionell mit Schraube.
Auch eine Gedenkstätte für die Soldaten aus der Region, die im 2. Weltkrieg gedient hatten ist dort. Eine Weltkugel die gespalten ist und alle Namen aufgelistet und wo sie gedient haben.

Am nächsten Tag fuhren wir nach Charleston, unserer nächsten Destination. Unterwegs besuchten wir eine von drei Plantagen am Ashley River nähe Charleston. Wir entschieden uns für die Middleton Plantage. Sehr gross, wirklich sehr gross (45ha) Dort wurde nicht Baumwolle angepflanzt sonder Reis. Auch Seife wurde hergestellt. Wir benötigten gute 2 Stunden um das Gelände zu erkunden.
Der Garten ist das Highlight. Von englischen Gärten inspiriert und Geometrisch angelegt. Viele Wege die zu versteckten Gärten hinter hohen Hecken führten, traumhaft. Das Haupthaus existiert leider nicht mehr. Als die Konföderierten Truppen ankamen zündeten sie es an. Der Rest der noch stehenblieb wurde bei einem Erdeben später noch komplett dem Erdboden gleich gemacht. Ein Seitenteil wurde später von Nachfahren der Familie wieder aufgebaut.
Auch zu sehen von wo und wie die etwa 100 Sklaven!! arbeiteten und lebten. Ein Sklavenhaus konnte man besichtigen. Ein Zweifamilienhaus mit nicht so viel Platz. Dort auch beschrieben von wo und wie die Sklaven nach Amerika kamen. Ein trauriges Kapitel und heute noch nicht einfach zu verstehen.
Viele Tiere hatte es auch wie auf einem Bauernhof. Kühe, Pferde, Schweine, Schafe, Ziegen, Wasserbüffel??? und Alligatoren!!! Letztere eher klein, aber die Mama war sicher auch irgendwo.

Nun sind wir auch schon Charleston.

Summary

20140629_171604

Przyszedł czas na podsumowanie.. 

35 dni w podróży, 7 lotów, 9350 km autem (w 27 dni), 23 motele i jedno mieszkanie (w NY), 7 stanów, 5 stolic, 2 oceany, 8 parków narodowych, 2 zoo, 5 punktów widokowych, 2100 zdjęć (11 z udziałem statystów Playmobile).. ponad 50 butelek wody, dziesiątki puszek koli i setki dolewek kawy.. burgery, steki, jedna wizyta w McDonalds, nie-wiem-ile-ale-dużo jajek i naleśników na śniadanie.. bizony, jelenie, foki, słonie morskie, pelikany, kormorany, mewy i.. 1 kojot :)

Dziękujemy za uwagę! 

Kurze Zuammenfassung

35 Tage Unterwegs, 7 Flüge, 9350 km mit dem Auto, 7 Staaten, 5 Hauptstädte,8 National Parks, 2 Ozeane, 2 Zoo’s, 5 Aussichtstürme oder Hochhäuser, 23 Motels und 1 Apartment, 2100 Fotos, 11 Einsätze unserer Playmobil Stunt Doubles, mehr als 50 Wasserflaschen, 12 Coladosen und hunderte Kaffee’s, unmengen von Burgers, Pancakes und Eiern.
Bisons, Hirsche, Seelöwen, Seeelefanten, Pelikane, Kormorane, Eichhörnchen und 1 Coyote sahen wir in freier Wildbahn.

Mono Lake

Auf dem Weg zum “Yosemit Park” machten wir noch Halt beim Mono Lake. Interessante Gegend und wiedermal hat die Natur alles gegeben damit wir Staunen können.

W drodze do parku Yosemite zatrzymaliśmy się nad jeziorem Mono. Natura nie przestaje nas zadziwiać..

PS. Chcieliśmy pokazać nasz film drogi, ale nie wiemy, jak go wrzucić ;)

Thomas in paradise

Zwischen Salt Lake und Ely machten wir noch ganz entspannt einen Stopp in Wendover im McDonalds. Doch was wir da auf dem Nebenparkplatz zu sehen bekamen war einfach nur geil. Ich bekam fast einen Herzinfarkt….
Hier ein kleiner Ausschnitt:

W drodze z Salt Lake City do Ely zatrzymaliśmy się w McDonaldzie w miejscowości Wendover. Thomas o mało nie zemdlał z wrażenia, kiedy zobaczył na pobliskim parkingu ponad 200 amerykańskich klasyków! Oczywiście zatrzymywaliśmy się przy każdym (powyżej tylko niewielka próbka) :) Teraz już wiem, czym się różni Chevrolet Camaro z 1967 r. od tego z 1968 r. i jak wygląda silnik z kompresorem ;)