Put on my blue suede shoes! Jesteśmy w Memphis, miejscu, gdzie narodził się blues :) Zanim tu trafiliśmy, mieliśmy jednodniową przerwę w Appalachach na ok. 10-kilometrowy trekking do Blood Mountain, najwyższego szczytu masywu górskiego w stanie Georgia (1340 m npm). W porównaniu choćby do Alp, to są niewielkie, zalesione górki (swoją drogą setki milionów lat temu, Appalachy dorównywały wysokością Alpom i Rocky Mountains, potem zaczęła się erozja), ale obecność niedźwiedzi, węży i innych stworów sprawia, że wędrówka była emocjonująca :) Nazwa Blood Mountain wzięła się od krwawych walk, które toczyły w tej okolicy plemiona Indian Cherokee i Creek.
Po nocy w bardzo przyjemnym hotelu nad jeziorem Hiawasee (nigdy więcej Motelu 6!, po trzech nocach w Atlancie mamy dosyć), ruszyliśmy w drogę do Memphis. Przejechaliśmy przez niewielki kawałek Północnej Karoliny i wjechaliśmy do Tenneessy, stanu farmerów i whiskey. Po drodze niskie, drewniane domki z werandą, krowy, stare pick-upy.. W Lynchburg zrobiliśmy postój u Jacka Danielsa. Przy okazji sprostuję błędną informację w Lonely Planet – wycieczka po destylatorni nie jest darmowa, najtańsza opcja kosztuje 13 dolarów. Najśmieszniejsze jest to, że ta najstarsza destylatornia whiskey w USA znajduje się w Mood County, tzw. dry county, czyli okręgu, w którym prawo zabrania sprzedawania mocnych alkoholi ;)
Po nieplanowanym przystanku w Nashville (wymiana auta) i dwóch oberwaniach chmury.. wjechaliśmy na Elvis Presley Boulevard! I tu zaczęło się prawdziwe elvisowe szaleństwo :0 Elvis w hotelowym lobby, Elvis nad łóżkiem, Elvis w telewizji, Elvis w restauracji, Elvis był tu, tu jadł, tu spał, tu robił kupę..
Saw the ghost of Elvis
On Union Avenue
Followed him up to the gates of Graceland
Then I watched him walk right through
Tak śpiewał Marc Cohn w przeboju, który jest nieoficjalnym hymnem Memphis. Tutaj Elvis naprawdę wciąż żyje :) A raczej to miasto żyje nim (i z niego).
Elvis nie urodził się w Memphis (swoją droga, nie wiedziałam o tym, że miał brata bliźniaka, który zmarł przy porodzie), ale jest bez wątpienia dzieckiem tego miasta. To tu, w 1957 r. kupił posiadłość Graceland, gdzie poślubił Priscillę, tu przyszła na świat jego córka Lisa Maria, tutaj umarł i tu jest pochowany. Nie trzeba być wielkim fanem Króla, ale Graceland zobaczyć trzeba. Kilka zdjęć poniżej nie odda całej atmosfery tego miejsca. Jungle room, pokój bilardowy, pokój telewizyjny (mój faworyt), meble, sprzęty z tamtych czasów – jest klimat. Z ciekawostek, Elvis miał w domu 14 telewizorów i mikrofalówkę (pewnie jako jeden z pierwszych w całych Stanach), za którą zapłacił.. 680 dolarów. Motory, łódki, auta (pink cadillac!), samoloty.. To wszystko też można obejrzeć w Graceland. To wielki park rozrywki, poświęcony jednej postaci. W okolicy jest też słynny Heartbreak Hotel, Lonely Street i Love me tender Boulevard ;)
Memphis to nie tylko Elvis. W Sun Studio, przy słynnej Beale Street, nagrywali m.in. Johnny Cash, Joy Orbison, Carl Perkins, Jerry Lee Lewis. W kawiarni, gdzie można napić się piwa korzennego, kupić winyle i całkiem fajne pamiątki, wciąż czuje się atmosferę tamtych lat. Sama Beale Street to prawdziwa świątynia bluesa – muzyka, knajpy, spotkania harleyowców – polecam przejść się późniejszym wieczorem – jest moc! Po tych rock’n’rollowych atrakcjach miło poszukać spokoju (i chłodu, dzisiaj było ponad 30 stopni :() w słynnym Peabody Hotel, gdzie na dachu mieszkały sobie kaczki i codziennie przechadzały się po lobby i pluskały w hotelowej fontannie. Peabody to jedyny hotel na świecie, który zatrudniał Duck Managera ;) Dzisiaj kaczki wciąż robią dobry marketing, a do hotelu warto zajrzeć, bo wygląda spektakularnie, ma w karcie dobre drinki i można się poczuć, jak w starych amerykańskich filmach.
Po jednym dniu w Memphis mamy dość Elvisa, w czwartek rano wyruszamy na południe i planujemy dotrzeć aż do Nowego Orleanu. Louis Armstrong czeka :)
Von Atlanta machten wir uns auf den Weg Richtung Norden. Nach 1,5 Stunden parkierten wir unser Auto und wanderten auf den Blood Mountain, den höchsten Berg in Georgia (ca. 1340m). Die Warnung wie man sich bei einem Kontakt mit Bären verhaltet beruhigte uns nicht wirklich. Wir sahen zum Glück nur ein Eichhörnchen und eine Schlange auf dem Weg. Nach gut 1,5 Stunden waren wir zurück beim Auto und fuhren weiter nach Young Harris wo wir übernachteten.
Am Dienstag startete unser längster Trip bis nach Memphis. Zwischenstopp in Lynchburg war natürlich Pflicht. Jack Daniels hatte dort vor langer Zeit eine Destillerie eröffnet die heute noch besteht. Eine Tour konnten wir leider nicht durchführen da die Zeit doch etwas knapp war. Trotzdem erfuhren wir viel und deuten uns auch im Laden noch mit dem nötigsten ein….
In Nashville machten wir nur einen kurzen Stopp am Flughafen um den Mietwagen zu wechseln. Ein Reifen verlor immer Luft. Mit einem neuen Auto ging es dann nach Memphis wo wir nach 19 Uhr auch eintrafen. Fast unbemerkt haben wir noch 1 Stunde mehr Zeitverschiebung erlebt.
Unser Hotel in Memphis, das Days Inn liegt direkt neben Graceland und wir machten uns am Mittwoch zu Fuss auf den Weg dorthin. Ein muss und nur zu empfehlen auch wenn man kein Elvis Fan ist. Fast das ganze Haus kann besichtigt werden und man bekommt ein Tablet mit Audiokommentar, Fotos und Filmen zu jedem Zimmer. Auch auf Deutsch. Ich wusste nicht dass Elvis eine Zwillingsbruder hatte der bei der Geburt starb. Er hatte auch eine der ersten Mikrowellen von Memphis. Kostete ca. 680 Dollar dazumal.
Auch das Museum auf der anderen Strassenseite scheint ziemlich neu zu sein und in verschiedene Themen aufgeteilt. Seine Autos, Flugzeuge, Konzertkleider usw. ist alles anzusehen. Man kann sich auch in verschiedenen Souvenirshops bis zum Umfallen eindecken. Wir verbrachten mehrere Stunden dort und machten uns am Nachmittag auf den Weg Richtung Downtown.
Die Sun Studios, wo Elvis seine erste Schallplatte aufnahm, besuchten wir auch. Es ist schon eindrücklich an so Geschichtsträchtigen Orten zu sein und sich vorzustellen das Elvis auch hier war.
Zu Fuss ging es weiter ins Peabody Hotel. Jeden Tag werden dort die Hauseigenen Enten im Springbrunnen in der Hotelbar für eine weile vom Dach geholt. Erstanden in den 30er Jahren dank Alkohol vom Manager.
ZNacht gab es im Gus’s World Famous Fries Chicken. Hot and spicy Chicken wirklich sehr gut. Klein aber fein, Tipp.
Auf dem Rückweg noch in der Beale Street vorbei geschaut. Bars und Livemusik an jeder Ecke und viel Leben. Per Zufall war auch noch ein Motorradtreffen oder so. Die ganze Strasse war voll mit Motorrädern, die meisten natürlich Harley Davidson. Herrlich anzuschauen und zu hören.