San Francisco

Begrüsst hat uns San Francisco mit schönem Abendrot, der Golden Gate Bridge und Wind. Letzteres begleitete uns intensiv in den nächsten Tagen. Am Abend liefen wir von unserem Hotel zum “Fishermans Wharf” und zum berühmten “Pier 39”. Ein Ausgehviertel mit vieln Bars, Restaurants und Shops. Aber wenn man um 10 Uhr Abends noch etwas anständiges zu Essen möchte muss man suchen. Wir fanden dann einen Italiener wo wir uns stärkten. Zurück ging es zuerst steil Bergauf zur “Lombard Street”. Diese berühmte, enge und kurvige Strasse bergab die man überall sieht. Nachts ist sie sogar geöffnet. Am Tag kann man sie nur zu Fuss erkunden.
Am Samstag Morgen ging es früh los. Wir wollten nach Alcatraz. Die Enttäuschung war gross als wir erfuhren, dass die nächsten freien Plätze erst vom 8. Juli an buchbar sind. So sahen wir die Insel nur von weitem. Dank grossem Teleobjektiv ein bisschen näher.
Schnurstracks liefen wir hoch zum “Coit Tower”, zum nächsten Highlight. Herrliche rundum Sicht auf die Skyline und die San Francisco Bay. Von dort sahen wir auch unseren nächsten Stopp, Chinatown. Viel grösser und interessanter als in NY oder LA.
In Downtown sahen wir sehr viele Obdachlose. Besonders beim “Civic Center” mit einem schönen Park und der “City Hall”. Schade für diesen schönen Platz. Aber wenn an jeder Ecke oder Statue Obdachlose rumhängen, macht es niemanden an um zu bleiben.
Wieder zu Fuss liefen wir bis zum “Alamo Square”. Ein schöner, kleiner Park wo sich die Einheimischen trafen um die Sonne zu geniessen. Und natürlich die herzigen, farbigen Häuser an den Strassen ringsum.
Nach gefühlten 100 km zu Fuss bergauf und bergab kamen wir in unserem Hotel an und erholten uns erstmal.
Am Sonntag fuhren wir mit dem Bus(juhuui) zum “Golden Gate Park”. Dort liefen wir wieder (oh nein) quer durch den ganzen Park. Der westliche Teil war wie im Dschungel, alles wuchs wild. Im östlichen Teil sind alle Gärten und Seen, daher auch sehr hübsch hergerichtet. Nach einem Snack mit Musik des Golden Gate Park Orchester, starteten wir den Aufstieg zum “Buena Vista Park”. Und es war wirklich eine schöne Aussicht. San Francisco hat viele kleinere Parks von denen man gute Sicht auf die Stadt hat. Manchmal sieht man auch die Golden Gate Bridge von weitem. Leider sind alle hoch auf einem Hügel. Aber hier ist das normal. Auch mit dem Auto geht es immer bergauf oder bergab. Es ist wirklich wie in der Serie “Die Strassen von San Francisco”, wer sich noch erinnern kann, weiss was ich meine.
Zum “zviere” suchten wir den “Castro” Bezirk auf. Eine andere Welt in San Francisco. In den 70er Jahren startete dort die Schwulen und Lesben Bewegung für Annerkennung und Freiheit. Von dort kam auch “Harvey Milk”, der erste Politiker der sich öffentlich als Schwuler outete. Sean Penn war grossartig in Film “Milk”, wo er Ihn spielte.
Mit dem normalen Tram fuhren wir zurück zur Market Street wo wir zum Schluss noch umstiegen auf ein “Cable Tram”, ein Muss für jeden der diese Stadt besucht. Beeindruckend die alte Technik mit dem Seil im Boden. An der ersten Station warteten schon sehr viele Leute. Ich denke manche warten 1 Stunde lang. Wir nahmen eine andere Linie, die “California Street”. Keine Leute und coole Tramchauffeure.
Für den Abend wollten wir den Sonnenuntergang vom “Twin Peaks” anschauen. Leider sahen wir nicht viel dank dem Nebel der vom Meer her kam. Aber lustig wars trotzdem. Stark windig und bitter kalt. Als Belohnung assen wir die besten Burger im “Roam”. Die Burger von McDonalds und Burger King kann man gleich vergessen.
Wir genossen die letzte Nacht in San Francisco, bevor es weiter südwärts auf dem Highway 1 ging.

Pierwszym wyzwaniem w San Francisco okazało się znalezienie hotelu.. Centrum miasta jest opanowane przez bezdomnych i narkomanów, a o miejscu parkingowym można zapomnieć :/ W spokojniejszych dzielnicach nawet motele kosztują tyle, co Hilton.. W dodatku w weekendy wszystko jest pełne. W końcu udało się w dzielnicy Russian Hill ;) W pierwszy wieczór przeszliśmy się na Fisherman’s Wharf (centralna przystań zatoki SF) i imprezowe molo Pier 39, w drodze powrotnej zaliczyliśmy najbardziej krętą ulicę na świecie Lombard Street (na zdjęciu lepiej ją widać w dzień) i.. padliśmy ze zmęczenia. W tym mieście wszystko jest stromo pod górę lub z góry, ludzie (i psy) muszą tu być naprawdę wysportowani (niezłomni biegacze to chleb powszedni). My też, twardziele, zostawiliśmy auto w hotelu i przemierzyliśmy całe miasto na nogach :) W sobotę pierwsze kroki skierowaliśmy ku przystani, z której odpływają promy do Alcatraz. Tam dowiedzieliśmy się, że owszem możemy popłynąć, ale.. dopiero 8 lipca :( Szkoda.. Żeby poprawić sobie humor, wdrapaliśmy się (tak, to najlepsze słowo) na Coit Tower i popatrzyliśmy na miasto z góry. Potem przeszliśmy się do Chinatown (największa chińska dzielnica poza terytorium Chin, bardzo popularna, choć “Chinatown” z Jackiem kręcili w Los Angeles) i do Civic Center (część miasta przypominająca europejską starówkę, z ratuszem i budynkiem opery, niestety mało przyjemna – skupisko bezdomnych).
San Francisco, z charakterystycznymi domami, wysoko położonymi parkami, kwiatami na ulicach, nie przypomina innych amerykańskich metropolii, ma klimat bardziej europejski (mi skojarzyło się z Lizboną). Jest też miastem bardzo przyjaznym psom, praktycznie w każdym parku jest psia strefa zabaw i toaleta :)
W niedzielę poszliśmy do parku Golden Gate i na plażę. O opalaniu się nie było mowy, w północnej Kalifornii w czerwcu jest zimno, a w SF wieje jak.. diabeł (Amerykanie uwielbiają nadawać wszystkiemu piekielne nazwy). Byliśmy też w dzielnicy Castro, gdzie swego czasu Harvey Milk walczył o prawa gejów. Dziś to kolorowa mekka LGBT (wygląda jak w filmie “Milk”, tylko ludzie inaczej ubrani i więcej samochodów) i trafiliśmy akurat na doroczną imprezę SF Pride :) Przejechaliśmy się też słynnym tramwajem liniowym, który działa chyba tylko tutaj i jest prawdziwą atrakcją (na niektórych przystankach turyści czekają w kilometrowych kolejkach). Na koniec dnia pojechaliśmy na wzgórza Twin Peaks, gdzie zamiast zniewalającego zachodu słońca zobaczyliśmy.. mgłę (w końcu Fog City..) ;P
Weekend w SF był intensywny i bardzo przyjemny – fajne, wyluzowane miasto. Przed nami kolejny odcinek Highway 1 – do LA, skąd w czwartek wylatujemy z powrotem do Nowego Jorku.